sobota, 20 kwietnia 2013

5. Dobry plan

     Z obrzydzeniem rozejrzała się po okolicy. Jej wzrok padł na zniszczone budynki. Poprawiła płaszcz i okulary przeciwsłoneczne. Mimo, że było już ciemno, to obawiała się, że ktoś może ją rozpoznać w tak obskurnej okolicy.
     - Jesteś pewna, Mandy? – Zapytała, Morgan, rozglądając się z powątpieniem.
     - Tak. – Odpowiedziała pewnie. – Są jedyną deską ratunku. – Dodała niechętnie.
     Po castingu myślała, że oszaleje. Każdy kolejny zespół, który przesłuchiwali, był coraz to gorszy. Każdy beznadziejny zespół oddalał ją od studia nagraniowego. Zegar tykał i nie miała pojęcia, co zrobi, jeżeli do jutra nie pogodzi się z chłopakami, których ostatnio zwolniła. Wzięła głęboki wdech i ruszyła pewnym krokiem w kierunku starego budynku. Miejsce to było brzydkie, a odpadający tynk i nieprzyjemny zapach odpychał natychmiastowo. Musiała jednak schować swoją godność i przełknąć ten gorzki smak.
     Weszła do klatki schodowej, a następnie ruszyła do drzwi z numerem szesnaście. Przystanęła przed drzwiami i zmówiła szybko modlitwę, by wszystko się ułożyło. Morgan dołączyła do niej kilka sekund później. Nie czekając na reakcję podopiecznej, załomotała energicznie w drzwi. Usłyszały po drugiej stronie odgłosy ciężkich kroków, a po chwili drzwi się otworzyły i ujrzały przed sobą zaskoczonego ich widokiem Adama. Mandy ucieszyła się, że właśnie to on otworzył im drzwi, bo była pewna, że z nim pójdzie jej najłatwiej.
     - Cześć, Adam. – Przywitała grzecznie chłopaka, wchodzą do środka. Mieszkanie było niewielkie, dwupokojowe z malutką łazienką i kuchnią, w której mogłyby się zmieścić maksymalnie dwie osoby. – Miło cię wiedzieć. – Powiedziała, przywołując na twarz serdeczny uśmiech.
     - Po co przyszłaś? – Zapytał powoli, marszcząc delikatnie brwi. Nie spodobała się mu wizyta byłej szefowej, ani tym bardziej nie spodobał mu się jej przemiły ton głosu oraz nadzwyczaj szczery uśmiech. Czuł, że nie przyszła na herbatkę, gdyż był pewien, że jej wizyta jest spowodowana czymś i zaczął się nawet domyślać, cóż to mogło być.
     - Gdzie są chłopcy? – Zapytała, Mandy, ignorując wcześniej zadane pytanie przez nastolatka.
     - Zaraz będą. – Odpowiedział. – Powiesz, dlaczego przyszłaś?
     - Wszystko w swoim czasie. – Odparła tajemniczo. – Chciałam cię przeprosić za ostatnie moje zachowanie. Byłam podenerwowana występem.
     - Spoko, każdemu zdarzają się gorsze chwile.
     - Cieszę się, że mnie rozumiesz. – Powiedziała z uśmiechem, kładąc rękę na ramieniu chłopaka.
     - Co wy tutaj robicie? – Zapytał ostro, Kevin, wchodząc do mieszkania. Za nim stał jeszcze jego brat, Christian oraz Martin. Byli równie mocno zdziwieni niezapowiedzianą wizytą, co ich młodszy kolega, Adam.
     - Och, Kevin, witaj, mój drogi. – Todd przywitała chłopaka z zadziwiającą serdecznością.
     - Po co przyszłyście? – Zapytał, Martin.
     - Chciałam was przeprosić i prosić byście wrócili do pracy. – Odpowiedziała, Mandy.
     - Przeprosiny przyjęte. – Powiedział, Kevin.
     - Wracacie do pracy? – Zapytała, Morgan.
     - Nie. – Odpowiedział krótko, Chris.
     - Że co? Beze mnie będziecie nikim. – Syknęła, Mandy, przeklinając w duchu, że tak szybko dała się wyprowadzić z równowagi.
     - Tak, tak – machnął lekceważąco ręką, Kevin. – Bez ciebie będzie nam lepiej, a teraz opuść naszą rezydencję. – Powiedział oschle, wskazując ręką drzwi.
     - Ten śmierdzący barak nazywasz rezydencją?! – Wybuchła, Mandy.
     - Jesteś taka głupia, że nie rozróżniasz ironii. Wypad! – Warknął, Martin, wyprowadzając kobiety z mieszkania.

~*~*~*~

     Już dawno nie czuła się tak podekscytowana, jak teraz. Od dawna nie była na Emirates Stadium i już nie pamięta, kiedy ostatni raz kibicowała na żywo swojej ulubionej drużynie, dlatego jeszcze bardziej cieszyła się, że spotka wszystkich piłkarzy i wspólnie z Mary będzie mogła przeżywać te niezwykłe chwile.
     Siedziały w sektorze VIP, tuż nad ławką rezerwową. Rosemarie tak samo, jak jej przyjaciółka miała przywdzianą koszulkę z numerem jej przyjaciela, Theo Walcotta. Z uśmiechem na twarzy wyczekiwała, drużyny Kanonierów. Mimo, że dzisiejszy przeciwnik - Chelsea był trudną drużyną, to całym sercem wierzyła w chłopaków i miała nadzieję, że będą dzisiaj świętować sukces.
     - Idą! – Krzyknęła, głośno Mary, by Rose usłyszała.
     Czarnowłosa, spojrzała na wychodzących z tunelu Kanonierów. Jej serce załomotało o stokroć szybciej, gdy zobaczyła Ramseya.
     Tak bardzo cieszyła się, że pogodziła się z Aaronem i że wszystko zmierza ku dobremu. Zdawała sobie sprawę, że przed nimi jeszcze długa droga, aby przywrócić ich dobre relacje, ale głęboko wierzyła, że wszystko się ułoży. Teraz, gdy nie jest uwiązana przez Mandy na smyczy, może oddychać pełną piersią, nie bojąc się, że zrobi coś głupiego, a o co później jej siostra będzie mieć pretensje. Teraz żyje, jak chce i co najważniejsze ma przyjaciół po swojej stronie, co dodaje jej siły i odwagi do walki.

~*~*~*~

     - Simon, ale tak nie można! – Krzyknęła, Mandy. Mężczyzna ze współczuciem spojrzał na podopieczną.
     - Wybacz, Mandy. Nie mogę dłużej czekać. Za dwa tygodnie ruszają na żywo odcinki X Factor i będę skupiony tylko na tym. – Wyjaśnił.
     - Nie rozumiem, dlaczego nie mogę bez zespołu nagrywać materiału na płytę. Przecież mogą zrobić komputerowo podkład, a zespół później się znajdzie.
     - Decyzję podjąłem i nie zmienię jej. Takie są zasady i nie będę ich zmieniać tylko i wyłącznie dla ciebie. To nie byłoby fair w stosunku do innych, którzy równie ciężko, jak ty pracują na swój sukces.
     - Nikt się nie dowie. – Zaproponowała, ciemnowłosa. Simon westchnął ciężko. Wiedział, że rozmowa z Mandy będzie ciężka, nie przypuszczał jednak, że aż tak.
     - Sugerujesz, że mam kłamać? To nie jest profesjonalne zachowanie. – Odparł surowo.
     - Zatem, kiedy przewidujesz nagranie płyty? – Zapytała.
     - W grudniu rozpoczniemy szukanie profesjonalnego zespołu.
     - W grudniu?! – Wykrzyknęła.
     - Do tego czasu będziesz musiała kontynuować promocję starej płyty, która sprzedaje się coraz gorzej i Morgan... – Zwrócił się do menedżerki. – Musisz się porządnie tym zająć. Nie jestem w stanie wszystkiego pilnować. Poza tym, mogę się zgodzić na współpracę z jakimś drugim artystą, ale na solową płytę zdecydowanie nie.
     - Bo nie mam zespołu. – Dodała z niesmakiem.
     - Właśnie – zawtórował.
     - W takim razie, dzięki chociaż za to. – Mruknęła i wszyła z biura Simona.
     Była wściekła i miała ochotę krzyczeć. Wszystko powoli się psuło i nie miała pojęcia, co zrobić, by polepszyć swoją niestabilną sytuację.
     Rozstanie z Aaronem wystarczająco dało jej w kość i nie wiedziała, jak naprawić ich relacje. Kocha Ramseya i nie chce go stracić. Musi, jak najszybciej wymyślić plan, który pomoże jej w odzyskaniu ukochanego.
     Na deser jest młodsza siostra odwróciła się od niej. Wiedziała, że jej zachowanie w stosunku do Rosemarie czasem było niestosowne i traktowała ją przedmiotowo, ale nie miała zamiaru przepraszać. Czuła się wystarczająco poniżona i zdradzona.
     Miała tylko nadzieję, że Rose nie zbliży się do Aarona. Przeszkodziłaby to jej w odzyskaniu byłego chłopaka, a nie pozwoli na to, by ktokolwiek oprócz niej był z Nim. Aaron Ramsey należał wyłącznie do Mandy Todd i nic ani tym bardziej nikt nie mógł tego zmienić...

~*~*~*~

     Mimo, że mecz zakończył się nieszczęśliwie dla Kanonierów, to chłopaki nie tracili złych humorów. To, że przegrali z Chelsea, nie przekreślało całego sezonu.
     Theo zaproponował, by pójść do jakiejś knajpy i rozerwać się trochę. Aaron z chęcią przystanął na propozycję przyjaciela.
     - Znam świetne miejsce! – Powiedział, Walijczyk. – Jest niedaleko stadionu. Właściwie pięćdziesiąt metrów stąd.
     - Świetnie. – Powiedział, Kieran, który z chęcią dołączył się do przyjaciół.
     Klub, do którego Aaron zaprowadził znajomych był niewielki, ale przytulny. Ramsey skierował się do baru, by zamówić coś do picia, a reszta towarzystwa poszła zająć wolne miejsca. Kilka sekund później Ramsey dołączył do przyjaciół. Rozejrzał się po wnętrzu i kiedy jego wzrok padł na niewielką scenę, znajdującą się tuż naprzeciwko ich stolika, uśmiechnął się do siebie. Przez chwilę obserwował, jak dwóch młodych mężczyzn rozkłada sprzęt do karaoke.
     - Całkiem przyjemne miejsce. – Powiedziała, Mary.
     - Kilka tygodni temu odkryłem tą knajpę... – urwał, ponieważ kelner przyniósł napoje, zamówione wcześniej przez Walijczyka.
     - Boss dał wam popalić w szatni? – Zapytała, blondynka.
     - Nie, bo był zajęty kłótnią ze swoją żoną. – Odpowiedział, Kieran z wyraźną ulgą w głosie.
     - Witam pastwa bardzo serdecznie. – W głośnikach rozbrzmiał głos mężczyzny, który kilka minut temu był zajęty montowaniem sprzętu do karaoke. – Jak co sobotę, zaczynamy wieczór z karaoke, więc jeśli ktoś jest chętny, serdecznie zapraszamy.
     - Idziemy śpiewać? – Zapytał ożywiony, Theo.
     - Przecież ty rżysz, jak koń. – Zaśmiała się, Mary.
     - No wiesz co? – Obruszył się urażony, Anglik. – Uważasz, że nie umiem śpiewać?
     - Tak właśnie uważam. – Odpowiedziała.
     - Może Theo nie umie śpiewać – zaczął konspiracyjnie, Aaron – ale Rose tak. – Kiedy skończył, ciemnowłosa wbiła w przyjaciela pełne gniewu spojrzenie.
     - Naprawdę? – Zdziwiła się, Moore. – Dlaczego nie mówiłaś? – Zapytała z wyrzutem.
     - Nie powiedziałam, bo to nie prawda. Aaron zmyśla. – Odparła szybko.
     - Przecież śpiewałaś mi ostatnio. – Aaron nie dawał za wygraną.
     - Jestem beznadziejna.
     - Idź zaśpiewaj, a my już ocenimy czy wyjesz, jak osioł. – Powiedział zachęcająco Gibbs, jednak w mniemaniu Rose zabrzmiało, to co najmniej jak groźba.
     - No idź – wyjęczał, Walcott. – Nie daj się prosić.
     - No właśnie! – Zawtórował, Aaron.
     - Nie mamy się z kogo ponabijać – zaśmiał się, Kieran, co Todd skwitowała groźnym spojrzeniem. – Żart – dodał szybko, wyciągając ręce w geście obronnym.
     - Nie chciałaś po dobroci, to zrobimy inaczej – powiedział do siebie Ramsey. Wstał z czarnej, skórzanej kanapy i poszedł w kierunku sceny. Kiedy wszedł na sam jej środek, wziął do ręki mikrofon i uśmiechnął się szeroko. – Chciałbym zapowiedzieć występ, bardzo utalentowanej dziewczyny. Jest bardzo nieśmiała, zatem musicie zachęcić ją oklaskami. Przed państwem Rosemarie Todd! – Kiedy zakończył, w pomieszczeniu rozległy się oklaski i krzyki, zachęcające do występu. W momencie, kiedy Aaron zszedł ze sceny, Theo wypchał Rose na środek.
     - Nie żyjesz, Ramsey – warknęła, zalana soczystym rumieńcem, przechodząc obok przyjaciela. Ten uśmiechnął się tylko złośliwie i usiadł na swoim miejscu, czekając na występ Rosemarie.
     - Co chcesz zaśpiewać? – Zapytał, prowadzący karaoke, kiedy ciemnowłosa wkroczyła na scenę. Podeszła do laptopa i przez chwilę szukała odpowiedniego dla siebie utworu.
     Czuła się zła i zażenowana. Nie lubiła śpiewać przed publiką, gdyż najzwyczajniej w świecie stresowało ją to. Poza tym, nigdy nie śpiewała dla nikogo innego, co dodatkowo ją denerwowało. Nadszedł jej mały debiut i pragnęła zaprezentować się jak najlepiej, chociaż ciągle nie była przekonana, co do pomysłu przyjaciół. Obiecała sobie, że przy najbliższej, nadarzającej się okazji zamorduje Aarona gołymi rękami za jego krótki język.
     Kiedy już wybrała kawałek, podeszła do statywu z mikrofonem i spojrzała na publikę, która ucichła, kiedy w głośniach rozbrzmiały pierwsze dźwięki muzyki. Wzięła głęboki, uspokajający wdech, zamknęła oczy i zaczęła śpiewać.

 !!!muzyka!!!
* I don't wanna make a scene
I don't wanna let you down
Try to do my own thing
And I'm starting to figure it out
That it's alright
Keep it together wherever we go
And it's alright, oh well, whatever
Everybody needs to know

You might be crazy,
Have I told you lately that I love you?
You're the only reason that I'm not afraid to fly
And it's crazy that someone could change me
Now no matter what it is I have to do, I'm not afraid to try
And you need to know that you're the reason why

I don't even care when they say
You're a little bit off
Look me in the eye, I say,
I could never get enough
'Cause it's alright
Keep it together wherever we go
And it's alright, oh well, whatever
Everybody needs to know

You might be crazy
Have I told you lately that I love you?
You're the only reason that I'm not afraid to fly
And it's crazy that someone could change me
Now no matter what it is I have to do, I'm not afraid to try
And you need to know that you're the reason why

If it was raining, you would yell at the sun
Pick up the pieces when the damage is done
You say it's just another day in the shade
Look at what a mess we made

You might be crazy
Have I told you lately that I love you?
You're the only reason that I'm not afraid to fly

You might be crazy
Have I told you lately that I love you?
You're the only reason that I'm not afraid to fly
And it's crazy that someone could change me
Now no matter what it is I have to do, I'm not afraid to try
And you need to know that you're the reason why
I don't wanna make a scene, I don't wanna let you down...


     Kiedy skończyła śpiewać, odważyła się otworzyć oczy. Ludzie klaskali i skandowali jej imię. Nie mogła uwierzyć, że spodobało się publiczności. Podziękowała prowadzącemu i jak najszybciej wróciła do stolika, przy którym siedzieli jej przyjaciele.
     - I ty twierdzisz, do cholery, że nie umiesz śpiewać? – Zapytał, Theo. – Dziewczyno! Masz potężny i piękny wokal! Gdzieś ty się tyle czasu kryłaś? – Mówił przejęty.
     - Daj spokój. – Mruknęła zawstydzona.
     - Dlaczego nie powiedziałaś, że śpiewasz? – Zapytała, Mary.
     - Bo nie śpiewałam. Poza tym, jakie ma to znaczenie?
     - Wielkie. – Odpowiedziała, blondynka, zastanawiając się nad czymś. – Wielkie, bo zrobiłabyś wielką furorę w świecie muzyki.
     - Daj spokój. Ja i furora w świecie muzyki? – Żachnęła, Todd.
     - Tak, furorę – powtórzyła z mocą, przyjaciółka ciemnowłosej. – Już widzę te plakaty i hasła: „Nowy fenomen wokalny” – powiedziała, wymachując rękoma. Rose skrzywiła się nieznacznie.
     - Mam przeciętny głos.
     - Serio, ty nie lubisz dostawać komplementów. – Mruknął, Kieran.
     - Musimy coś zrobić. – Zagadnęła, Mary, pocierając brodę. – I już wiem co! – Wykrzyknęła głośno, szturchając lekko Theo, który pijąc sok, oblał się. Zrobił naburmuszoną minę, gdyż jego dziewczyna nawet nie zauważyła wielkiej, ciemnej plamy na jasnym podkoszulku Walcotta.
     - Mary – zaczęła, spokojnie Rose. – Nie wiem, co planujesz, ale studząc twoje zagorzałe pomysły, muszę powiedzieć, że...
     - Cicho, cicho – przerwała, Moore gestem ręki, wskazując, by nie przeszkadzano jej.
     - Oho! Moja dziewczyna jest na etapie wymyślania iście dobrego planu. – Roześmiał się, Theo, wycierając swój mokry podkoszulek.
     - Super, ekstra planu – poprawiła szybko i uśmiechnęła się przebiegle. – Mandy Todd bój się, bo nadchodzi nowa gwiazda – powiedziała pewnym tonem.
     - Taa... – wymruczała z niechęcią, Rose. – Coś ty wymyśliła?
     - Tak w wielkim skrócie: nagramy płytę i zrobimy z ciebie gwiazdę.


~*~*~*~

     - Zrozum – zaczęła zmęczonym tonem głosu, Rose. Do domu wróciły niecałe dwie godziny temu i miała już serdecznie dość paplaniny starszej przyjaciółki na temat wielkiej kariery, gdyż wiedziała, jakimi prawami rządzi się show biznes. – Twój pomysł nie wypali.
     - Dlaczego? – Zapytała, blondynka, wycierając naczynia.
     - Wiem, że jesteś optymistką, jednakże nawet i ty powinnaś realistycznie spojrzeć prawdzie w oczy: nie nadaję się do świata muzycznego.
     - Bzdury gadasz. Wszyscy w klubie słyszeliśmy twoje możliwości wokalne, więc teraz nie mydl mi oczu, gadką, że się nie nadajesz.
     - Talent to nie wszystko. – Westchnęła, przypominając sobie, jaką ciężką drogę Mandy musiała przejść, by znaleźć się na szczycie. – Trzeba mieć sporo pieniędzy...
     - O to się nie martw...
     - Nie przerywaj mi – powiedziała ostro. – Może pieniądze nie są głównym problemem, ale jest kilkanaście innych, które wykluczają mnie do wejścia w wielki świat show biznesu.
     - W takim razie oświeć mnie. – Mruknęła, opadając bezradnie na krzesło.
     - Otóż, trzeba mieć profesjonalne studio nagraniowe, świetnych dźwiękowców i ludzi, którzy znają się na tym. Trzeba mieć również zespół, który grałby razem ze mną. Trzeba mieć olbrzymie zaplecze medialne, aby rozkręcić karierę, co nie jest wcale takie łatwe. A wracając do mnie, ja naprawdę nie nadaję się na piosenkarkę. Piękny głos nie daje stu procentowego sukcesu. Ważna jest ta cała otoczka: jak dobra prezencja, obycie ze sceną, a w tych kwestiach jestem całkowicie zacofana. – Kiedy zakończyła swój wywód, który – jak miała nadzieję – trafi do Mary, usiadła naprzeciwko niej i upiła łyk wody mineralnej.
     - I tak wiem, że jesteśmy skazani na sukces, ponieważ te wszystkie kwestie, które omówiłaś, można szybko załatwić. Chyba zapomniałaś, że pracuję dla Sony Music. Poza tym, jako twój menadżer doskonale zajęłabym się twoją karierą. A co do tych umiejętności, o których na koniec wspomniałaś, to bardzo łatwo je wyszkolić. Pamiętaj, że praktyka czyni mistrza i to, że twoją przyjaciółką jest Mary Moore, dziewczyna, która nigdy nie przegrywa.
     Tak, zdecydowanie z tym ostatnim musiała się zgodzić. Mary Moore nigdy nie przegrywa...


_______________________________
* Victoria Justice - You're The Reason
_______________________________

sobota, 13 kwietnia 2013

4. Zmiana planów...

OSTATNIA DESKA RATUNKU!

Zmiana planów...

     Jak każdy z Was wie ostatnie kilka dni nie rozpieszczały pięknej i utalentowanej piosenkarki, Mandy Todd.
     Nieoczekiwany rozpad – z naszej perspektywy – idealnego związku, a później kłopoty z zespołem. To ciężki okres dla Mandy, której ostatnie lata były usłane pasmem sukcesów...
Redakcje The Miss Independent doszły słuchy, że dzisiaj odbędzie się casting, który ma wyłonić nowy zespół. Oczywiście życzymy Mandy, aby znalazła idealnych muzyków i jak najszybciej weszła do studia nagraniowego. 





     Czuła się w końcu wypoczęta, chociaż nadal nie potrafiła odnaleźć w sobie siły, by zmierzyć się z przytłaczającą rzeczywistością. Była wdzięczna Mary i Theo, że przygarnęli ją, bo w przeciwnym razie nie miałaby pojęcia, co począć. I tak źle się czuła z myślą, że kolejny raz Mary okazała jej dobre serce. Doceniała jej pomoc, ale musiała sama poradzić sobie z problemami. Nie może liczyć na ciągłą pomoc ze strony przyjaciół.
     Wstała z łóżka i poszła wziąć prysznic, aby zmyć z siebie problemy dnia wczorajszego.
     Czując się o niebo lepiej, poszła do kuchni. Myślała, że reszta domowników jeszcze śpi, ale Theo też już nie spał. W ciszy przygotowywał śniadanie.
     - Cześć – przywitała chłopaka ciepłym uśmiechem.
     - Witaj, Mała. Jak się spało w nowym pokoju? – Zapytał wesoło.
     - Dobrze, dziękuję. – Odpowiedziała.
     - Już nie śpisz? – Zdziwiła się, Mary, wchodząc do kuchni. Podeszła do Theo i przywitała go namiętnym pocałunkiem. Rose uśmiechnęła się do siebie.
     - Wczoraj wieczorem – zaczął, Theo, znacząco spoglądając na swoją dziewczynę – przyszedł twój ojciec. – Czarnowłosa zmarszczyła delikatnie czoło.
     - Po co? – Zapytała, starając się powstrzymać drżenie głosu.
     - Po to – odpowiedziała, Mary, podając dziewczynie srebrną kartę kredytową. – Otworzył dla ciebie w tajemnicy przed twoją mamą i siostrą nowe konto bankowe, bo twoje wcześniejsze najprawdopodobniej zostały zablokowane. – Wyjaśniła, ciemnowłosa, widząc zagubioną minę przyjaciółki.
     - Dlaczego? – Spytała cicho.
     - Twój tata kocha cię, ale jest ciotą, która nie potrafi postawić się uzurpatorowi. – Odpowiedział, Walcott, za co dostał od Mary w potylicę. – Dlaczego? – Zapytał, urażony gwałtownością ukochanej.
     - Zważaj na słowa – warknęła.
     - Co mam z tym zrobić? – Spytała, Rosemarie.
    - Przyjmij. Chociaż to ci się należy – odpowiedział pewnym tonem, Theo.


~*~*~*~

     Z wysoko podniesioną głową weszła do wytwórni. Dzisiaj miała zacząć nagrywać materiał na kolejną płytę. Plany, jednak uległy zmianie. Zamiast pracować nad płytą, musi przesłuchać kilka nowych zespołów, z którymi będzie musiała rozpocząć współpracę.
     Miała tylko nadzieję, że będą lepsi od poprzedniego.
     Idąc szerokim korytarzem, mijała po kolei wywieszone na ścianach zdjęcia gwiazd takich jak: Gareth Gates, Leona Lewis, Alexandra Burke, Olly Murs, One Direction i Cher Lloyd. Na widok ostatniego zdjęcia skrzywiła się nieznacznie. Nienawidziła swojej konkurencji, a Cher wyjątkowo działa jej na nerwy.
     Weszła do pomieszczenia, w którym najczęściej odbywały się castingi dla przyszłych debiutantów. Doskonale pamięta, jak sama sześć lat temu weszła tutaj po raz pierwszy. Cały ten drogi sprzęt, ci wszyscy ludzie i piękne wnętrza wydawały się jej wówczas onieśmielające. Teraz nie robi to dla niej żadnego wrażenia.
     Rozsiadła się wygodnie na czarnym, skórzanym fotelu, znajdującym się za szklanym stołem, na którym leżały dokumenty i karty zgłoszeń kandydatów. Obok Mandy usiadła jej wieloletnia menedżer, Alice Morgan. Była to wysoka, bardzo piękna kobieta o kruczoczarnych włosach. Świetnie prezentowała się w szarej garsonce i czarnych, wysokich szpilkach.
     Kilka minut później do pokoju wszedł Simon Cowell, założyciel wytwórni Simco Limited. Przywitał kobiety lekkim skinieniem i dosiadł się do nich. Zawsze starał się brać czynny udział w castingach i selekcji nowych talentów, ponieważ miał wyjątkowo trafną rękę przy doborze talentów, zatem bardzo zdziwiła go wiadomość, że Mandy zwolniła ostanie dwa zespoły.
     - Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli dzisiaj nie znajdziemy nowego zespołu, nagranie płyty będziemy musieli przesunąć o kilka miesięcy. – Powiedział, Simon, bacznie obserwując swoją podopieczną.
     - Dlaczego? – Spytała, Mandy, uprzedzając Alice.
     - Ja wydaję zgodę na nagrywanie nowych materiałów i to ja trzymam pieczę nad twoją karierą – zaczął, mężczyzna, ignorując niezadowolony pomruk Morgan. – Poza tym, od października rusza X Factor i będę zajęty tylko tym.
     - Nie możesz, Simon! – Jęknęła, Todd.
     - Przykro mi, Mandy. – Spojrzał przepraszająco na piosenkarkę. – Naprawdę nie mam wyboru... – urwał, ponieważ do sali wszedł jeden z obsługi, zapowiadając pierwszy zespół. Mandy przybrała oficjalną minę. Na jej twarzy nie było już śladu po wcześniejszej fali niezadowolenia. Teraz musiała się skupić na castingu, bo to od niego zależało czy nagra nową płytę. Nie mogła sobie pozwolić na kilkumiesięczną przerwę.

~*~*~*~

     Mary szczęśliwa jak nigdy, wpadła do mieszkania. Pobiegła szybko do salonu, z którego dochodziły dźwięki włączonego telewizora.
     - Nie uwierzysz! – Wykrzyknęła. Rosemarie przeniosła swój wzrok z telewizora na podekscytowaną przyjaciółkę. – Dostałam pracę w Sony Music! – Pisnęła. Rose zerwała się z fotela, aby uściskać dziewczynę.
     - Gratulacje! – Powiedziała, Rosemarie. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Trzeba to uczcić! – Zaproponowała.
     - Masz rację – zawtórowała, Moore, wyciągając telefon z kieszeni. Wybrała numer Theo i przyłożyła aparat do ucha.
     - Cześć, kochanie – usłyszała po drugiej stronie ciepły głos Walcotta.
     - Nie uwierzysz. Dostałam pracę w Sony Music Entertainment w dziale reklamy! – Zakomunikowała.
     - Świetnie, skarbie! Kupię wino i uczcimy to.
     - Zrobię coś dobrego na kolację.
     - Przyprowadzę Aarona. – Zaproponował.
     - Świetny pomysł. – Kiedy się rozłączyła, uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Chodź, pomożesz mi przy kolacji – zwróciła się do Rose. Czarnowłosa poszła za przyjaciółką do kuchni.
     W milczeniu zaczęły przygotowywać posiłek. Rose była szczęśliwa, że Mary dostała pracę, o której od bardzo dawna marzyła. Znała Moore i wiedziała, że jest bardzo kreatywna i pomysłowa, zatem nie ma wątpliwości, że sobie poradzi.
     - O czym myślisz? – Zapytała, blondynka.
     - O twojej nowej pracy. – Odpowiedziała. – Świetnie się tam sprawdzisz.
     - Mam nadzieję – zaśmiała się. – A ty?
     - Co ja? – Zdziwiła się brązowo oka.
     - Już niedługo zacznie się rok akademicki. Stresujesz się?
     - Szczerze, jeszcze o tym nie myślałam. – Powiedziała zgodnie z prawdą.
     Była za bardzo skupiona na ostatnich wydarzeniach. Październik zbliżał się wielkimi krokami, a co za tym szło – też rozpoczęcie pierwszego roku studiów.
     Zawsze interesowała się sportem i wydawało jej się, że dziennikarstwo będzie dla niej idealnym wyborem, tym bardziej, że nie miała ukierunkowanych planów na swoją przyszłość. Miała dopiero osiemnaście lat i nie zastanawiała się, co chciałaby robić za kilka lat. W takich momentach zazdrościła Mandy, która ma już zaplanowaną i pewną przyszłość. Rose natomiast musi ciągle kombinować, co zrobić w swoim życiu, aby za kilka lat poczuć się spełnioną.
     Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Usłyszała śmiechy i strzępki rozmowy Theo i... Aarona. Od głosu tego drugiego jej serce załomotało kilkakrotnie szybciej. Spojrzała przerażona na przyjaciółkę. Mary uśmiechnęła się uspokajająco i poszła przywitać chłopaków.
     - Jak trening? – Zapytała, blondynka, opierając się barkiem o framugę drzwi.
     - Męczący – odpowiedział, Aaron, wchodząc do salonu. Rozejrzał się po wnętrzu, marszcząc brwi.
     - Jest w kuchni – szepnęła, Mary, znacząco spoglądając na Walijczyka. Chłopak udał, że nie wie, o co chodzi blondynce i rozsiadł się na fotelu, obok przyjaciela. – Kupiłeś wino? – Zapytała, zwracając się do Anglika. Ten zerwał się i pobiegł do torby, którą położył w korytarzu. Pokręciła głową z lekkim uśmiechem i usiadła obok Aarona. – Nie udawaj – powiedziała ściszając głos. – Idź do niej. – Mruknęła, znacząco wskazując głową w stronę kuchni.
     Rose właśnie kończyła sałatkę. Odłożyła półmisek i odwróciła się. Omal nie dostała zawału, kiedy zderzyła się z Aaronem, który stał zdecydowanie za blisko. Chłopak uśmiechnął się promiennie, doprowadzając do lekkich rumieńców na twarzy osiemnastolatki.
     - Cześć – wydukała. Przeklęła w duchu, ponieważ jej głos zadrżał. Miała nadzieję, że Aaron nie zauważył jej spięcia.
     - Pomóc ci? – Zapytał, odsuwając się na bezpieczną odległość, mimo że pragnął być blisko niej.
     - Już skończyłam – odpowiedziała.
     - Przyjdziesz na jutrzejszy mecz? – Zapytał. Nie wyobrażał sobie, aby jej nie było.
     - Tak, jak obiecywałam ci wcześniej – zaczęła z uśmiechem – przyjdę. – Odetchnął z ulgą, ale nie dał tego po sobie poznać.
     Kiedy zapadła ta niezręczna cisza pomiędzy nimi, Rose ani Aaron nie wiedzieli, jak rozpocząć rozmowę. Kiedyś nie mieli problemów z komunikacją, jednak wszystko się zmieniło. Od momentu pojawienia się Joe, wszystko zmieniło swój bieg. Gdzieś w tym popłochu niesprzyjających dla ich przyjaźni osób, zatracili nić porozumienia. Więź została przerwana. Ale czy aby na pewno? Mogli naprawić i zalepić tą dziurę pomiędzy nimi. Teraz mieli na to szansę.
     Zdawał sobie sprawę, że to on musi podjąć pierwszy kroki.
     - Słuchaj – zaczął, nerwowo, zaczesując palcami włosy – wiem, że między nami było różnie, ale może zacznijmy od nowa? W końcu dobrze się razem bawiliśmy, prawda? Szkoda skreślać naszą przyjaźń. – Mówił szybko, ale Rose zrozumiała wszystko. Rozumiała, bo czuła dokładnie to samo.
     - Masz rację – odparła. Ramsey uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów.
     - Jestem Aaron, boski piłkarz Arsenalu Londyn, a ty? – Zapytał. Dziewczyna się roześmiała.
     - Rosemarie – odpowiedziała, ściskając rękę, którą wcześniej do niej wyciągnął.
     - Co jest? – Zapytał, widząc zamyśloną minę przyjaciółki.
     - Boski piłkarz Arsenalu Londyn? – Spojrzała na Aarona i parsknęła śmiechem. – Coś mi się tu nie zgadza.
     - Przepraszam bardzo, ale czy czegoś mi brakuje? – Zapytał, obracając się wokół własnej osi.
     - No, tego czegoś – powiedziała, nie kryjąc rozbawienia. Uwielbiała się z nim droczyć. On też nie pozostał jej dłużny. Podszedł do niej i poczochrał jej długie, lśniące włosy. – Palant – mruknęła, poprawiając fryzurę. Aaron dał jej kuksańca, a następnie zaczął ją łaskotać, doprowadzając do pisków dziewczyny. Theo i Mary wpadli do kuchni, jak poparzeni. Z uśmiechem zaczęli przyglądać się tej scenie.
     - Mówiłem – powiedział cicho, Theo. – Tylko Aaron może jej pomóc.




sobota, 6 kwietnia 2013

3. Był to dowód prawdziwej miłości do ludzi, którzy na nią po prostu nie zasługują.

Mandy i Aaron – TO KONIEC

Piękna miłość przeminęła, teraz ból i płacz.

     Ostatni spektakularny koncert Mandy Todd na Wembley przejdzie do historii. Jednak minionego wieczoru mimo kolejnego sukcesu zawodowego, Mandy nie może zaliczyć go do najlepszych.
     Ku zaskoczeniu wszystkich najpiękniejsza para ostatnich kilkunastu miesięcy zerwała. Wydawało się, że Mandy i Aaron są szczęśliwi, a jednak nie wszystko, co pięknie wygląda, jest prawdziwe.
     Jeszcze nie wiemy, co albo kto spowodował rozpadł związku pięknej gwiazdy, ale jeśli czegoś się dowiemy, na pewno poinformujemy Was. 
     Nasi informatorzy przekazali nam, że Aaron wychodząc z garderoby Mandy był mocno wzburzony, a kiedy ta wybiegła za nim, nie był nawet skory do rozmowy i na oczach kilku ludzi z obsługi zerwał z piosenkarką.
     Doszła do nas również informacja, że Mandy wyrzuciła swój nowy zespół, co dla nas jest bardzo dziwne, gdyż świetnie zaprezentowali się na koncercie, który okazał się być ogromnym widowiskiem.
     Mamy nadzieję, że ten niemiły czas dla naszej utalentowanej gwiazdy nie spowoduje lawiny kolejnych nieszczęść. Mandy, głowa do góry!



     Nie spała całą noc. Myślami krążyła wokół ostatnich nieoczekiwanych wydarzeń.
     Rozstała się z Joe. W końcu pozbyła się tego nieprzyjemnego ciężaru. Była pewna, że wyjdzie im to obojgu na lepsze, a na pewno Jemu. Joseph był – właściwie jest - dla niej waży, jednak nie na tyle, by związać z nim swoją przyszłość.
     Została jeszcze Mandy. Kochała ją, jednak miała dość jej zmiennych nastrojów, poza tym, nie pozwoli by ją poniżano. Już i tak wiele dla niej zniosła, ale obelg nie będzie tolerować. Niewidzialną granicę, wyznaczoną przez Rose, Mandy już dawno przekroczyła, jednak wczorajszy wieczór skumulował wszystkie negatywne emocje. Rose nie chcąc się kłócić, odeszła. Uznała, że tak będzie najlepiej.
     Postanowiła pojechać do mieszkania Mary i Theo. Nie chciała wracać do domu, na pewno nie po tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru.
     Kiedy obudziła się, wybiła godzina ósma. Postanowiła wstać i pójść do kuchni. Zastała tam Theo i Mary. Przygotowali śniadanie. Byli w wyśmienitych humorach.
     - Cześć – powiedziała.
     - Witaj, Mała. Na co masz ochotę: na jajecznicę czy może na płatki? – Zapytał wesoło, Theo.
     - Nie jestem głodna. – Mruknęła.
     - Musisz jeść. Po za tym, śniadanie to podstawa. – Powiedział stanowczo.
     - Płatki wystarczą – odpowiedziała. Chwilę później Mary postawiła przed nią miskę. – I co teraz zrobisz? – Zwróciła się do przyjaciółki. Ta tylko wzruszyła obojętnie ramionami.
     Rose martwiła się, że po odejściu Mary z pracy, będzie jej ciężko znaleźć inną, ale z drugiej strony Moore skończyła marketing i zarządzanie. Rosemarie zawsze zastanawiała się, dlaczego jej przyjaciółka pracuje u Mandy, jako jej asystentka, kiedy mogła pracować na lepszym stanowisku w jakiejś korporacji, a z jej kwalifikacjami nie trudno byłoby znaleźć pracę, gdyż zna dodatkowo trzy języki.
    - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że odeszłaś od tej wariatki – powiedział z wyraźną ulgą, Theo. Dopiero po chwili doszedł do niego sens wypowiedzianych słów. – Wybacz, Rose...
     - Nie masz nawet za co przepraszać – odparła z lekkim uśmiechem.
     - A co ty zrobisz? – Zapytała, Mary.
     - Pojęcia nie mam – westchnęła. – Za dwa tygodnie rozpoczyna się rok akademicki. Będę musiała wrócić do domu i wytrzymać jakość z Mandy.
     - A nie lepiej, żebyś się do nas przeprowadziła? Mamy jeden wolny pokój – zaproponował, Walcott, spoglądając na swoją ukochaną znacząco.
     - Theo ma rację – poparła, Mary. – Byłoby wspaniale. – Klasnęła w ręce zadowolona.
     - Nie będę zwalać się wam na głowę. – Mruknęła, czarnowłosa.
     - Głupoty gadasz. – Powiedział Theo. – Mnie większość czasu w domu nie ma, a Mary przyda się babskie towarzystwo.
     - To jest idealny pomysł – dodała, blondynka.
     - Mogę się zastanowić? – Zapytała, Rosemarie.
     - Oczywiście, nic na siłę – odpowiedział, Walcott.
~*~*~*~

     W ogóle nie potrafił się skupić na treningu. Biegał bez ładu i składu. Był wściekły, że nie wychodziło mu w życiu prywatnym i na boisku. Zawsze próbował rozgraniczyć życie prywatne od zawodowego, aby na murawie mieć trzeźwy umysł. Chciał zaprezentować się przed Bossem jak z najlepszej strony, ale wychodził odwrotny tego skutek. Pragnie wyjść w sobotni mecz w podstawowym składzie i udowodnić wszystkim, że ten stary Ramsey, sprzed kontuzji jeszcze w nim drzemie. Tylko musiał bardziej się postarać i nie myśleć o Niej.
     Od jakiegoś czasu nie poznawał się. A to, jak wczoraj potraktował Joe, świadczyło tylko o tym, jak bardzo nie panował nad swoimi emocjami przed Rose. Chciał za wszelką cenę ją chronić. Od momentu, kiedy ją poznał, czuł się w obowiązku, aby opiekować się Rosemarie. Była taka delikatna i krucha - nie zniósłby myśli, że ktoś mógłby ją skrzywdzić.
     Nigdy nie lubił utrzymywać z ludźmi bliższych kontaktów niż było to wymagane. Zawsze trzymał się żelaznych zasad i próbował nie wychodzić poza wyznaczone reguły postępowania. Nie zależało mu na gronie przyjaciół. Od dziecka miał trudny charakter, a po jakże ciężkiej kontuzji sprzed kilkunastu miesięcy jeszcze bardziej stał się zgorzkniały i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Często odpychał ludzi swoim egoizmem i sarkastycznym podejściem do życia. W pewnym momencie po prostu przestał walczyć ze sobą samym, godząc się na swój los.
     Jeszcze kilkanaście miesięcy temu pragną coś zmienić w swoim życiu. Może to, że chciał być w końcu szczęśliwy? Jednak, gdy Joe odebrał mu nadzieję na odnalezienie lepszego siebie, przestał walczyć. Nadzieją była Rose - to dla niej jeszcze się starał, a kiedy odsunęła się, poczuł, że stracił kolejną cząstkę siebie.
     - Hej, Aaron! – Krzyknął, Theo, podbiegając do kumpla. – Co się dzieje? – Zapytał, uważnie, przyglądając się przyjacielowi.
     - Nic – odpowiedział krótko.
     - Co się stało, że straciłeś wczoraj kontrolę nad sobą?
     - Joe – mruknął. – Słuchaj, Theo, nie mam ochoty wspominać wczorajszego wieczoru. – Powiedział stanowczo.
     - Przykro mi. – Theo poklepał Walijczyka przyjacielsko po ramieniu. Ramsey zamrugał zaskoczony. – Z powodu Mandy – wyjaśnił, Anglik, widząc pytające spojrzenie kumpla.
     - W końcu mam spokój. – Machnął obojętnie ręką.
     - Dobrze, że się opamiętałeś. – Powiedział z wyraźną ulgą, ciemnoskóry.
     - Oby tylko nie za późno – powiedział do siebie, Aaron i kopnął w roztargnieniu piłkę, która wleciała ku zaskoczeniu wszystkim do bramki.
     - Ej! To się nie liczy! – Krzyknął, Wojciech. Wszyscy się roześmiali, nawet spochmurniały Aaron.
~*~*~*~

     Niepewnym krokiem weszła do domu, rozglądając się za siostrą, jednak gdy jej wzrok nie zarejestrował niczego, co by wskazywało na to, że jest na dole, czym prędzej pobiegła do swojego pokoju. Odetchnęła z ulgą, gdy znalazła się w swojej sypialni. Podeszła do łóżka i położyła się.
     Miała mętlik w głowie.
     Mogła już teraz zmienić coś w swoim życiu. Miała na to szansę. Theo wspólnie z Mary zaproponowali jej, żeby wprowadziła się do nich. Wtedy nie byłaby uzależniona od siostry. Mogła się wyprowadzić z domu, gdzieś, gdzie nie byłaby uwiązana na krótkiej smyczy. W końcu byłaby wolna. Mogłaby swobodnie działać i realizować się, nie patrząc za siebie.
     Tak pięknie to brzmi.
     Wiedziała, jednak, że rzeczywistość nie jest tak kolorowa. Jej matka wściekłaby się, gdyby dowiedziała się, że wyprowadza się z domu. A jej ojciec? Od lat zgodnie przytakuje swojej żonie, nie zważając na to czy działania małżonki są dobre – liczyło się tylko, że są skuteczne. W końcu to dzięki niej Mandy została wypromowana. To dzięki niej dorobili się ogromnego majątku.
     Olivier Todd od lat żył, uwięziony w narzuconych przez żonę formach. Czy był szczęśliwy? Nie, ale nie miał siły, by cokolwiek zmieniać.
      Rose usłyszawszy pukanie do drzwi, wywróciła oczami, ale poszła otworzyć.
     - Gdzieś ty była? – Warknęła, Mandy, wchodząc do sypialni swojej młodszej siostry. – Gdzieś ty była, kiedy cię potrzebowałam?
     - U Mary – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Mandy zaśmiała się, jednak nie było w tym nic życzliwego. Zgromiła młodszą siostrę spojrzeniem.
     - W co ty pogrywasz? – Syknęła.
     - W nic.
     - Przebierz się, jedziemy do studia nagraniowego. – Zakomunikowała swoim oficjalnym tonem, którym zawsze zwracała się do służby. To jeszcze bardziej rozjuszyło Rosemarie.
     - Nie jestem twoją służącą i nie mam zamiaru z tobą nigdzie jechać. Mandy, zrozum to, że nie pracuję dla ciebie i przestań mnie traktować, jak swoje popychadło. – Powiedziała spokojnie, mimo, że w środku wrzała.
     - Sprzeciwiasz mi się? – Zapytała, starsza z sióstr.
     - Wyjdź z mojego pokoju – mruknęła, Rose, wskazując prawą ręką drzwi.
     - To nie jest twój dom i nie masz prawa mnie wyganiać. Gdyby nie ja i mama, nadal mieszkalibyśmy w jakiś barakach! – Wydarła się. – To mój dom i moje zasady. – Wycedziła.
     - Aha. W takim razie. – Rose uśmiechnęła się gorzko. – Wyprowadzę się.
     - Tak? A gdzie ty pójdziesz? – Zapytała z drwiną.
     - Już się o mnie nie martw, poradzę sobie. – Tak przynajmniej myślała.
     - Jeżeli tak mówisz, to masz godzinę czasu, aby spakować się i wyjść stąd – warknęła i opuściła pokój młodszej siostry, mocno trzaskając drzwiami. Rosemarie wybrała szybko numer swojej przyjaciółki. Niezmiernie potrzebowała jej pomocy. 
     Jeżeli wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości, co do wyprowadzki, teraz sprawa wydała się wręcz oczywista – musiała w końcu zacząć żyć, jak normalna dziewczyna, bez ciągłych regulaminów w formie nakazów i zakazów.
     Kiedy Mary przyjechała po swoją przyjaciółkę, rozpętała się awantura. Matka Rosemarie, Sarah Todd wpadła w furię, kiedy dowiedziała się o wyprowadzce młodszej z córek. Nie miała jednak pojęcia, że to Mandy wyrzuciła Rose.
     Kiedy udało im się opuścić posiadłość Todd, przed większość drogi jechały w milczeniu. Mary doskonale wiedziała przez co przechodzi jej przyjaciółka.
      Zerwała z chłopakiem. Mimo, iż wiedziała, że Rosemarie nie darzy głębszym uczuciem Joe, zdawała sobie sprawę, że jej przyjaciółka była przywiązana do chłopaka. Cieszyła się, że Rose odważyła się zakończyć związek, który był i tak prędzej czy później skazany na porażkę.
     Kolejnym czynnikiem, który spowodował zły stan ducha przyjaciółki Mary, była kłótnia z rodziną. Wiedziała, jak Rose z bólem serca opuszcza swój dom, mimo, że nie miała łatwo w nim łatwego życia. Mimo, że Rose czuła się zawsze zepchnięta na drugi plan, Mary wiedziała, jak Ta bardzo kocha rodziców i siostrę. Był to dowód prawdziwej miłości do ludzi, którzy na nią po prostu nie zasługują.
     Wiedziała, że będzie musiała stanąć na wysokości zadania, by pomóc przyjaciółce. Kochała ją jak własną siostrę i wewnętrznie czuła, że musi wspomóc młodszą koleżankę.
     Jak dziś, Mary pamięta dzień, w którym poznała Rose. Była umówiona z Mandy w sprawie pracy. Rodzina Todd mieszkała wówczas w pięknym apartamencie w centrum Londynu. Nie mogła znaleźć mieszkania z numerem czterdzieści sześć.
     - Przepraszam, wiesz może, gdzie mieszkają państwo Todd? – Zapytała, Mary, niewysokiej czarnowłosej dziewczyny, która siedziała lekko przygarbiona do niej plecami.
     - Trzecie drzwi po prawej – odpowiedziała słabym głosem nieznajoma. Mary czuła, że jest coś nie tak.
     - Wszystko w porządku? – Zapytała. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową. Ciemnowłosa chlipnęła. Mary wyciągnęła z torebki paczkę chusteczek i podała dziewczynce. – Proszę i głowa do góry. Wszystko będzie dobrze – wtedy myślała, że po raz ostatni widzi nieznajomą. Jakże się pomyliła, kiedy któregoś dnia spotkały się w studiu nagraniowym.
     - Dzięki za wszystko – powiedziała cicho, Rose, zmuszając Mary tym samy do powrotu do teraźniejszości. Blondynka uśmiechnęła się ciepło.
     - Nie ma za co. – Odparła. – Wszystko będzie dobrze. – Powiedziała wesoło. – Tylko musisz w to uwierzyć – dodała, widząc wątpiące spojrzenie dziewczyny.
~*~*~*~

     - Wpadniesz do mnie zagrać w Fifę? – Zapytał, Aaron, kiedy wychodzili już z ośrodka treningowego.
     - Wybacz, stary, ale nie mogę. – Odpowiedział przepraszająco, Theo.
     - Stało się coś? – Zapytał zaniepokojony Walijczyk.
     - Rose – zaczął i wystarczyło, że wypowiedział Jej imię, a serce piłkarza zabiło mocniej. Próbował, jednak ukryć ten fakt. – Mandy wyrzuciła ją z domu – wyjaśnił, ciemnoskóry.
     - Że co?! – Wykrzyknął wzburzony, że jego była dziewczyna upadła tak nisko.
     - Spokojnie – dodał szybko, Walcott. – Zamieszka z nami. Zresztą – uśmiechną się szeroko – dzisiaj jej to proponowaliśmy. Dziewczyna już dość się wycierpiała w tej patologicznej rodzince. Matka - kretynka, uzurpator. Ojciec - cieć malina. Siostra - bez komentarza. Pierdolca bym dostał w takiej rodzinie. – Mówił przejęty, Theo, jednak Ramsey nie słuchał kolegi. Zaczął obmyślać plan, jak zbliżyć się do Rose.
     Czuł, że kilkanaście miesięcy temu między innymi też i on przyczynił się do rozpadu ich przyjaźni i chciał to teraz naprawić. Miał nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. Tęsknił za Rosemarie, a wiadomość, że uwolniła się spod duszących szponów rodziny, napawała go optymizmem, że między nimi jeszcze może się ułożyć.
     - Kiedy indziej pogramy. Naprawdę przepraszam, że tak wyszło – powiedział skruszony, Theo.
     - Nie tłumacz się. – Rzucił szybko. – Rose jest najważniejsza – dodał. Jednak dopiero po chwili zrozumiał, że wypowiedział te słowa na głos. Theo uśmiechnął się znacząco do kumpla. Ten tylko przybrał niewzruszony wyraz twarzy, machnął ręką na pożegnanie i skierował się jak najszybciej do swojego samochodu.
     Theo przypuszczał, że Ramsey czuje coś do młodszej z Todd, a dzisiejsza rozmowa z nim tylko utwierdziła go w tym przekonaniu.
     Pół godziny później z zadowoloną miną wszedł do domu. Dobiegł do niego głos swojej dziewczyny. Rozmawiała z kimś. Była spokojna, ale poznał swoją ukochaną na tyle, aby wyczuć w jej glosie nutę zdenerwowania. Wszedł do salonu, ciekawy, kto zaszczycił ich swoją obecnością. Wiedział, że Mary nie rozmawia z Rose, gdyż nigdy w ten sposób się do niej nie zwracała.
     Spodziewał się wszystkich, jednak nie ojca Rosemarie. Pan Olivier Todd, jak zwykle świetnie prezentował się w szarym garniturze i teraz oto stał w salonie Walcotta.
     - Dzień dobry – odezwał się, ojciec Rose. Anglik skinął głową na powitanie, nadal będą w szoku wizytą pana Todd.
     - Tata Rose przyszedł nam podziękować za pomoc dla córki – wyjaśniła, Mary, która też wydawała się być zaskoczona niezapowiedzianą wizytą.
     - Nie ma za co – odezwał się, Theo. – Chcemy, aby była szczęśliwa, nic więcej. – Powiedział ostro.
     - Nie wątpię, że tak będzie – powiedział, mężczyzna. – W domu nie złapałaby równowagi emocjonalnej.
     - To dlaczego pan nie zrobił nic, aby pomóc córce? – Wycedził przez zaciśnięte zęby, Walcott. Dziewczyna spojrzała na niego z dezaprobatą.
     - Nie jestem idealnym ojcem, to fakt, ale przynajmniej będę robić wszystko, aby Rose niczego nie zabrakło.
     - Śmieszny pan jest. – Warknął ciemnoskóry, nie kryjąc irytacji.
     - Theo! – Krzyknęła, Mary.
     - Spokojnie, Mary – powiedział, Todd. – Theo ma rację. Jestem śmieszny. – Westchnął ciężko. – Moja żona jest wściekła i zapewne odetnie Rose od kont bankowych, ale – urwał, wyciągając z kieszeni srebrną kartę kredytową. – Otworzyłem szybko nowe konto w banku. Co miesiąc będę wysyłał na nie sporą sumę pieniędzy. – Wyjaśnił. Mary wzięła kartę od mężczyzny i schowała do kieszeni. – Bo jak mówiłem – zwrócił się do chłopaka – będę robił wszystko, aby Rosemarie nie zabrakło niczego. Przynajmniej materialnie.
     - Świetnie – powiedział, Theo. Jego ton głosu był przesiąknięty ironią. – Coś jeszcze? – Zapytał.
     - Tak. – Odpowiedział. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś i przepraszam za moją starszą córkę i żonę – zwrócił się do blondynki. Ta skinęła głową ze zrozumieniem i poszła odprowadzić gościa do drzwi. Theo opadł na kanapę zmęczony.
     - Mogłeś chociaż zachować pozory. – Mary zbeształa swojego chłopaka, kiedy wróciła do salonu.
     - Skarbie, mam głęboko w dupie, jak poczuł się ten cieć. – Mruknął. – Gdzie, Rose? – Zapytał.
     - W pokoju. Dałam jej tabletki nasenne. Śpi jak niemowlę.
     - A jak się czuje?
     - Jest rozbita emocjonalnie. Musimy jej pomóc. – Powiedziała. Jej głos był spięty i zdenerwowany. Bardzo martwiła się stanem psychicznym przyjaciółki. Walcott wstał z kanapy i podszedł do dziewczyny. Przytulił ją i powiedział:
     - Wszystko będzie dobrze.
     - Obyś miał rację. – Szepnęła, wtulając się w ukochanego.
     - Ty, wieczna optymista nie wierzysz? – Zaśmiał się gardłowo.
     - Nie widziałeś jej dzisiaj w domu Todd. Była załamana. A to w jaki sposób została potraktowana przez matkę i siostrę. – Jej głos zadrżał na samo wspomnienie. Theo mocniej przytulił dziewczynę. – Jeżeli się teraz załamie, nawet my jej nie pomożemy. – Zawiesiła głos.
     - Masz rację, kochanie. Nie pomożemy jej. – Odparł. Mary odsunęła się od swojego chłopaka, poirytowana spokojem w głosie piłkarza. Spojrzała uważnie na Kanoniera. Na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmiech. – Nie pomożemy jej, bo nawet nie możemy.
     - Co masz na myśli, Walcott?
     - Może to uczynić jedynie pan Ramsey...