Mimo, że bała się swojego debiutu, wiedziała, że to krok naprzód. Razem z zespołem oraz pod czujnym wzrokiem Mary, była pewna, że pokonają każdą górę lodową.
Wypoczęta i gotowa do działania, wstała z łóżka. Mimo, że ostatnie dni było bardzo wyczerpujące, gdyż zaczął się rok akademicki oraz próby były częstsze, to nie żałowała, tego co się działo w jej życiu. Była szczęśliwa. Pierwszy raz w swoim życiu mogła szczerze powiedzieć, że jest szczęśliwa.
Idąc do kuchni, zaniepokoił ją pewien fakt. Otóż, Theo spał na kanapie w salonie. Zmartwiła ją wizja konfliktu pomiędzy Mary, a Theo. Według Rose byli idealną parą.
Powoli zaczęło dochodzić do niej, co mogło być przyczyną domniemanej kłótni. Jonathan Blatz był niezaprzeczalnym powodem konfliktu.
- Cześć, Rose – usłyszała zaspany głos przyjaciela. – Co tak wcześnie na nogach? – Zapytał, wchodząc do kuchni.
- O to samo chciałabym ciebie zapytać. – Odparła, ciemnowłosa. – O co poszło? – Zapytała.
- Wiedziałaś, że... – urwał, ponieważ do kuchni weszła Mary.
Miała podkrążone oczy i tak samo, jak Theo, nie spała dobrze tej nocy. Wiedziała, że zraniła chłopaka i pragnęła, jak najszybciej wyjaśnić wczorajszą sytuację. Nie mogła znieść myśli, że jej ukochany jest na nią wściekły. Jednak nie chciała, aby jej przyjaciółka była świadkiem ich rozmowy.
- I co, stresujesz się? – Zapytała, entuzjastycznie Mary. Rose znała przyjaciółkę już dostatecznie długo, by wiedzieć, że entuzjazm w głosie blondynki był wymuszony.
- Wiecie co – zaczęła lekko poirytowana, Rose – wyjaśnijcie sobie wszystko, a potem pogadamy, w porządku? – Zaproponowała, wychodząc z kuchni.
Mary spojrzała na Walcotta. W milczeniu zaczął przygotowywać śniadanie.
- Theo – rozpoczęła, Mary, jednak ciemnoskóry zignorował swoją ukochaną. Złość na dziewczynę jeszcze nie minęła i zwykłe przepraszam nie wystarczyłoby, aby załagodzić konflikt. – Nie ignoruj mnie – poprosiła. – Theo, porozmawiaj ze mną.
- Chyba nie ma o czym – mruknął, nie zaszczycając Mary spojrzeniem.
- Wybacz, że tak się stało.
- Przyjąłem to do wiadomości.
- Kolacja była formą z a k ł a d u, nic więcej. Powinieneś mi ufać – powiedziała, podnosząc głos o kilka tonów wyżej. Theo zaśmiał się, jednak nie było w tym nic serdecznego.
- To dlaczego mi nie powiedziałaś? – Zapytał, spoglądając na blondynkę z wyrzutem.
- Bo doskonale wiedziałam, że nie spodobałoby ci się t o – wyjaśniła.
- Masz rację, ale nie zabolałoby mnie to tak bardzo, gdybym wiedział.
- Źle zrobiłam, ale jestem tylko człowiekiem i jak każdy, popełniam błędy. Wybacz mi, Theo. Kocham ciebie i tylko ciebie. – Powiedziała, podchodząc coraz bliżej do Walcotta. Wtuliła się w ukochanego. Przez chwilę bała się, że ją odepchnie, jednak tak się nie stało.
- Kocham cię i nie potrafię się na ciebie długo gniewać, ale nie rób mi tego nigdy więcej. Mów mi o wszystkim, wiesz, że zawsze cię wysłucham. – Szepnął.
- Przepraszam. Bardzo cię kocham – powiedziała, spoglądając w oczy swojego ukochanego.
Theo uśmiechnął się i delikatnie musną wargami usta Mary.
~*~*~*~
Simon Cowell, jako główny założyciel Syco Music z bólem serca zwołał zebranie kryzysowe. Finanse wytwórni wskazywały, że ta upada i tylko cud mógłby uratować Syco przez całkowitym bankructwem.
Idąc na zebranie, nie potrafił kryć złości, jaka wzbierała się w nim. Czuł gniew, ale przede wszystkim czuł się upokorzony, gdyż wielki Simon Cowell – wydawać by się mogło niezniszczalny człowiek – jest nad przepaścią. I doskonale wiedział, że nie ma takiej rzeczy, która obecnie wyciągnęłaby go z tarapatów.
- Witam państwa. – Gdy wszedł do wielkiej sali konferencyjnej, przywitał cały zarząd Syco Music oraz kilku przedstawicieli Sony Music. W ręku trzymał teczkę, w której znajdowała się wyrocznia wytwórni.
Podszedł do stołu, przy którym siedziała już reszta. Usiadł i z każdym próbował nawiązać kontakt wzrokowy.
- Słuchajcie, nie przynoszę dobrych wiadomości – rozpoczął – niestety wytwórnia jest na przepaścią finansową. Krótko mówiąc: jesteśmy bankrutami.
- Masz jakieś pomysły, aby wyjść z kryzysu? – Zapytał, Benjamin McLevis, główny zarządca Sony Music.
- Potrzebny jest cud, a jak na razie nie ma go.
- A co jeśli ja mam szalupę ratunkową? – Zagadnął, konspiracyjnie Jonathan Blatz.
Wszyscy, nawet Simon wydał się szczerze zdziwiony.
- Tylko nie wiem czy Mandy będzie zadowolona – dodał, z tajemniczym uśmiechem.
~*~*~*~
Do koncertu pozostało kilkanaście minut i myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Za kilka chwil jej marzenie, by stanąć na scenie i zaśpiewać ze swoim zespołem urzeczywistni się. Nie zdawało jej się, że nastąpi to tak szybko.
- Dobra chłopaki, teraz wyglądacie, jak ludzie – stwierdziła, Mary.
Dwie godziny zajęło jej, aby namówić chłopaków do ubrania tego, co sama wybrała. Chciała, aby prezentowali się dobrze nie tylko pod względem muzycznym, ale również wizualnym. Rose również wyglądała pięknie.
- Ja się czujecie? – Zapytał, Theo, wchodząc razem z Aaronem do niewielkiej garderoby.
Aaron, widząc Rosemarie uśmiechnął się szeroko. Podszedł do niej i mocną ją uściskał.
- Dawno się nie widzieliśmy – szepną dziewczynie do ucha, powodując ciarki na skórze ciemnowłosej.
- Ostatnio tyle się dzieje, że ciężko nadążyć – mruknęła, Rosemarie.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że spełniasz swoje marzenia. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. – Powiedział z mocą w głosie.
Był dumny z Rosemarie, że ta rozpoczęła walkę o swoje szczęście. Był gotów, aby pomóc jej stoczyć największy bój, aby w końcu poczuła się spełniona i doceniona. Przerażała go myśl, że nie będzie go przy niej, gdy Rosemarie będzie potrzebować jego pomocy. Obiecał sobie, że zawsze będzie ją wspierać, tak jak ona go wspierała i podtrzymywała na duchu, gdy walczył z kontuzją. To między innymi dzięki Rosemarie uwierzył w swoje możliwości. Chciał być dla niej taką samą ostoją, jaką Todd była dla niego, gdy on tak bardzo jej potrzebował.
- Muszę wam coś powiedzieć – powiedziała podekscytowana Moore, przywracając tym samym Aarona do rzeczywistości. – Koncert wasz będzie oglądał Jonathan z kilkoma ważnymi osobistościami z Sony Music, więc musicie dać z siebie wszystko. Wiem, że teraz ciąży na was ogromna presja, ale wiem, że dacie radę. Wszystko w porządku? – Ostatnie słowa skierowała do ciemnowłosej.
Rosemarie usiadła na krześle i zaczęła głęboko oddychać. Właśnie tego najbardziej się obawiała – panicznego stresu, który wypełnił całe jej ciało oraz umył. Bała się, że gdy wyjcie na scenę i zobaczy tych wszystkich ludzi, nie wydobędzie z siebie żadnego dźwięku. Była przerażona, że zawiedzie Mary, zespół, przyjaciół. Jednak najbardziej przerażał ją fakt, że może zawieść siebie, a wtedy przegra walkę ze swoją nieśmiałością. Wówczas pozwoli, aby strach na nowo zawładną jej życiem i zniweczył cały plan oraz to na co od kilku tygodni ciężko pracowała.
Weź się w garść, pomyślała. Nie mogła teraz się wycofać. Wszyscy na nią liczą.
- Rose – dobiegł ją kojący głos, Aarona. Piłkarz ukucną przed nią i złapał jej lodowate dłonie. – Wszystko będzie dobrze, tylko opanuj negatywne emocje – mówił spokojnie i wydawało się, że każde słowo dobierał z dokładną starannością. Nie chciał jeszcze bardziej stresować dziewczyny, gdyż widział, jaka jest przerażona. – Zostawcie nas samych – zwrócił się do przyjaciół.
- Za pięć minut wychodzimy na scenę – mruknął, Kevin, spoglądając na zegar. Ramsey spiorunował spojrzeniem kolegę.
Kilka sekund później w garderobie rozbrzmiał dźwięk zamykanych drzwi. Zostali sami.
- Rose, spójrz na mnie – poprosił łagodnie, łapiąc za podbródek, zmuszając tym samym ciemnowłosą, aby spojrzała na niego. – Co się dzieje?
- Boję się – powiedziała lekko zachrypniętym głosem. – Boję się, że zawiodę zespół, Mary...
- Nie zawiedziesz – zaprzeczył szybko. – Nie wolno ci tak myśleć. Jesteś wspaniała czy tego chcesz czy nie. Nie pozwól by strach pokonał cię. Bądź silna – ciągnął, ani przez moment nie spuszczając Rose z oczu.
W oczach chłopaka malowała się troska i czułość. Czuła, że słowa Aarona są szczere i pochodzą prosto z serca.
Wierzył w nią oraz pragnął, aby i ona uwierzyła w siebie.
Rosemarie wzięła głęboki wdech.
- Dziękuję – szepnęła. Aaron obdarował dziewczynę pełnym czułości uśmiechem. Dotknął jej zaróżowionych policzków. Przybliżył się nieco, chcąc ją pocałować, ale w tym samym momencie do garderoby wpadła Mary.
- Już czas – powiedziała, nie mając pojęcia, co mogło się wydarzyć. Ramsey skrzywił się nieznacznie, wstając. Rosemarie poszła za przykładem Aarona, przeglądając się w lustrze.
- Wyglądasz ślicznie, ale idź już – powiedział pośpiesznie, Aaron. Rose wzięła raz jeszcze uspakajający wdech i wyszła za Mary.
To była jej chwila prawdy...
~*~*~*~
Patrząc tępym wzrokiem w mało interesujący sufit, miała wrażenie, że ostatnie dni były tylko złym koszmarem. A jednak, ciągle leżała na łóżku i ani razu nie zbudziła się z koszmarnego letargu.
- Mam złą wiadomość – zakomunikowała, Alice, wchodząc do sypialni Mandy. Ciemnowłosa zignorowała menadżerkę i uparcie wpatrywała się w sufit, jakby chciała coś interesującego z niego wczytać... – Plotki chodzą, że Simon ma na oku nową dziewczynę, która będzie główną gwiazdą wytwórni. – Te słowa podziałały na Mandy, jak kubeł lodowatej wody. Piosenkarka zerwała się z łóżka i zaczęła przemieszczać się po pokoju.
- Jak to? – Zapytała, nerwowo wymachując rękoma. – Przecież to ja jestem główną gwiazdą.
- Ale twoja płyta nie daje zysków wytwórni.
- Chcesz powiedzieć, że jestem zbędnym pionkiem? – Zapytała, spoglądając na kobietę.
- Nie, ale musisz wziąć się w garść. Spójrzmy prawdzie w oczy, od jakiegoś czasu przestałaś zaskakiwać.
- Przestałam zaskakiwać? – Powtórzyła słabo.
- Zaczęłaś produkować tandetny pop. Nie pamiętasz, jak zaczynałaś? – Zapytała. Ton głosu Morgan był napięty.
- To co mam zrobić?
- Nie wiem. – Mruknęła, opadając na kanapę.
- Przecież za coś ci płacę! – Wykrzyknęła wzburzona.
- Stwórz coś swojego. – Zaproponowała, Alice.
- Przecież nie umiem pisać piosenek – warknęła, długowłosa.
- Tak ciężko zajrzeć w głąb siebie i przekazać prawdziwą Mandy Todd? – Zapytała, Alice.
To pytanie z pozoru banale, jak echo odbijało się w głowie piosenkarki, a odpowiedź była trudniejsza niż ktokolwiek by przypuszczał. Nigdy nie stworzyła nic, co by pochodziło prosto z serca. Zawsze dostawała gotowy materiał na płytę, więc nigdy nie martwiła się o swój repertuar. Jednak wszystko ulega zmianie.
I będzie musiała się do tych zmian przystosować.
~*~*~*~
Schodząc ze sceny, czuła, że napełnia ją pozytywna energia. Pierwszy koncert wyszedł idealnie i wydawało się, że każdy dobrze się bawił.
Czuła, że wygrała. Wygrała z najmroczniejszymi lękami. Wiedziała, że przed nią jeszcze długa droga, aby całkowicie pokonać strach, ale wiedząc, że ma przy sobie oddanych przyjaciół, była dobrej myśli, że wszystko się ułoży.
Gdy weszła na scenę i spojrzała na tych wszystkich ludzi, którzy przyszli posłuchać nowej kapeli, poczuła, że scena, jest miejscem, gdzie może przekazać innym wszystkie swoje emocje. Te pozytywne, jak i negatywne, gdyż każda piosenka opowiada o jej przeżyciach, marzeniach i lękach. Będąc na scenie, zrozumiała, że śpiew jest tym, czym pragnie się zajmować i nikt, nawet Mandy Todd nie zabierze jej radości i satysfakcji.
Gdy znalazła się już poza polem widzenia publiczności, pobiegła do Aarona, prosto w jego ramiona. Nie miało dla niej znaczenia, że przyjaciele przyglądają się tej scenie. Pragnęła poczuć silne ręce, które obejmują ją w tali oraz słyszeć ten cudowny głos, który za każdym razem podnosi ją na duchu i przyprawia o szybsze bicie serca. Kocha Aarona Ramseya całym sercem, a każdy następny dzień tylko pogłębia jej uczucie do niego.
Gdy już znaleźli się w garderobie, mogli odetchnąć i chwilę odpocząć. Byli pewni, że zrobili ogromne wrażenie na publiczności.
- Witajcie, kochani – do środka wszedł Jonathan Blatz. Jak zwykle prezentował się doskonale w szarym, na miarę skrojonym garniturze.
Mary spojrzała ukradkiem na Theo. Mimo, że grzecznie siedział na krześle obok Aarona, to była pewna, że nie był szczęśliwy z obecności jej byłego chłopaka. Wiedziała, że będzie musiała ograniczyć kontakty ze swoim szefem. Nasuwa się tylko pytanie: czy tego chce? Kocha Theo, jednak nie chciała całkowicie rezygnować ze znajomości z Jonathanem. Miała do niego pewien sentyment. Poza tym, łączy ich wspólna przeszłość i niegdyś to Jonathan był dla Mary całym światem.
- Muszę przyznać, że daliście z siebie wszystko – powiedział z lekkim uśmiechem. Spoglądał na wszystkich, jednak jego wzrok zatrzymał się na Mary i Theo. Zmarszczył delikatnie brwi, a następnie powrócił do zespołu. – Byliście świetni, a ty Rose – zwrócił się do ciemnowłosej, która siedziała przy toaletce – byłaś cudowna. McLevis jest tobą zachwycony, to znaczy wami wszystkimi. I jeśli nie macie na jutro niczego zaplanowanego, chcielibyśmy się z wami spotkać. Musimy omówić parę kwestii.
- Czyli? – Zapytał, Kevin. Jonathan uśmiechnął się tajemniczo.
- Jutro dowiecie się wszystkiego. A teraz idę, ponieważ ktoś chce z wami porozmawiać – dodał, wychodząc z garderoby.
Kilka sekund później do środka wszedł Gary LeVox. Nikt nie musiał go przedstawiać. Był to wokalista amerykańskiego zespołu Rascal Flatts.
- Dobry wieczór – odezwał się, spoglądając na każdego. Wszyscy byli w głębokim szoku, że stoi przed nimi gwiazda country. Mary jako jedyna szybko się opanowała się i podeszła do mężczyzny.
- Witam, jestem Mary Moore, menadżer The Thames River – powiedziała, ściskając rękę, którą Gary do niej wyciągnął.
- Widziałem wasz koncert i muszę przyznać, że jesteście bardzo utalentowani. A wokalistka wykazuje wysoki poziom wokalny. Jesteś dziewczyno bardzo utalentowana. – Mówił, uśmiechając się serdecznie. Spojrzał na Rosemarie. – Sami tworzycie? – Zapytał.
- Tak – odpowiedział, Kevin. – To znaczy, wszystkie piosenki napisała Rose, my jedynie pomogliśmy w aranżacji – dodał po chwili. – Dziewczyna jest mega utalentowana.
- Zgadzam się, jednak nie przyszedłem tutaj o tym rozmawiać. – Mruknął, wyciągając z portfela wizytówkę, którą podał Adamowi. – Tutaj jest adres, jeżeli jesteście zainteresowani, przyjdźcie jutro do mnie o siedemnastej. Mam dla was interesującą propozycję. – Nikt nawet nie zdążył zadać jakiegokolwiek pytania, ponieważ LeVox już wyszedł z garderoby.
____________________
Witajcie!
Tak strasznie mi wstyd, że przez bardzo długi okres nie dodałam nic nowego, ale miałam ku temu powody. Po pierwsze codziennie pracowałam. Od rana do wieczora i nie miałam praktycznie na nic czasu. Po drugie straszne zamieszanie se studiami. (tak na marginesie dostałam się tam, gdzie chciałam) A po trzecie moja babcia i ciocia zmarły w przeciągu niecałych dwóch tygodni i byłam totalnie załamana i rozbita. Odechciało mi się wówczas wszystkiego i mam nadzieję, że zrozumiecie. Teraz postaram się dodawać rozdziały co weekend, tak jak to było w ubiegłym roku szkolnym.
Następny rozdział pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu, a wszystko przez to, że w ten weekend sie przeprowadzam i nie będę mieć najzwyczajniej w świecie czasu. Ale obiecuję, że nadrobię. Oraz nadrobię Wasze blogi.
Mam też nadzieje, że nie zapomnieliście o moim opowiadaniu i jeszcze k t o ś tu zagląda.
Pozdrawiam serdecznie!